Wymarzony pies? - czyli trochę o lexikowych problemach

Ostatnio dużo się mówi o problemach w wychowywaniu psów.
Tak jak człowiek, tak samo żaden pies nie jest idealny i chyba każdy psi właściciel musiał się zmierzyć z mniejszym lub większym problemem swojego pupila.

Mi zawsze robi się jakoś lepiej, kiedy czytam o czyichś kłopotach z psem - nie dlatego, że cieszą mnie cudze problemy, tylko dlatego, że dzięki temu wiem, że nie jestem osamotniona i że jest jeszcze dla nas nadzieja.
A więc i ja postanowiłam podzielić się z Wami problemami w wychowywaniu mojego wymarzonego psa.


Zacznę od problemów z przywołaniem. W teorii każdy szczeniak przechodzi okres, kiedy podobnie jak małe dziecko które pilnuje się rodziców, pies pilnuje się swoich właścicieli. Właśnie wtedy powinno zacząć się ćwiczyć z psem przywołanie, aby mieć je ładnie wyrobione, kiedy pies zacznie dorastać i wejdzie w okres buntu. Dla nas niestety okazało się to tylko teorią, ponieważ Lexi w ogóle nie przechodziła tego etapu i od swoich pierwszych spacerów z nami z zapartych tchem dzielnie eksplorowała otaczający ją świat, w ogóle nie oglądając się na człowieka na drugim końcu smyczy. Kilka razy dość mocno zawiodła moje zaufanie - raz prawie uciekła przez ogrodzenie naszego osiedla, kilka razy uciekła pod ogrodzeniem wybiegu dla psów, raz musiałam ją ganiać po Fortach Bema, jednak czara goryczy przelała się, kiedy wyrwała mi się i prawie wylądowała pod kołami samochodu. Od tego czasu nie rozstawałyśmy się ze smyczą i rozpoczęłyśmy bardzo intensywne treningi przywołanie - w końcu chodziło tu o jej bezpieczeństwo. Wtedy też bardzo dobrym posunięciem okazało się przejście ze zwykłej krótkiej smyczy na smycz flexi, która dała Lexi więcej wolności a mi więcej kontroli nad nią. Przywołanie ćwiczyłyśmy właśnie na tej smyczy podczas każdego spaceru i w różnych sytuacjach.

Dziś jest już dużo lepiej, ale do ideału sporo nam brakuje. Póki co Lexi może zaznać wolności tylko w trzech ściśle określonych sytuacjach - na ogrodzonych obszarach, które gwarantują jej bezpieczeństwo, na naszym osiedlu, które dobrze zna i gdzie łatwiej jest mi nad nią zapanować oraz w parkach, gdzie jest duża ilość bodźców, co daje mi pewność, że nawet jeśli zignoruje moje wołanie, to zrobi przystanek chociażby przy najbliższym krzaczku. Na szczęście już dawno nie zdarzyło mi się, żebym musiała za nią gdzieś gonić i prawie zawsze udaje mi się przywołać ją do siebie, a nawet odwołać od obcego psa czy człowieka (o ile ten też jej nie woła).


Kolejnym i obecnie naszym największym problemem jest ciągnięcie na smyczy. Lexi wszędzie chce być już! teraz! natychmiast!, co niestety objawia się naprężeniem smyczy i sunięciem do przodu jak pies zaprzęgowy. Dawniej moje próby uspokojenia jej i wyciszenia kończyły się histerią i ujadaniem w niebo głosy. Było to dla mnie wyjątkowo trudne doświadczenie, ponieważ wiedziałam, że Lexi się bardzo męczy (wpadała ona w istny szał, a wszelkie moje próby uspokojenia jej tylko pogarszały sprawę), ja nie mogłam jej zbytnio pomóc, ale też nie mogłam "dać za wygraną" i jeszcze do tego przechodnie patrzyli się na mnie jakby chcieli zapytać "co ty robisz temu biednemu psu ?!". Niestety jednak coś z tym fantem trzeba było zrobić, bo dalej tak być nie mogło. A więc zaczęłam wypróbowywać najróżniejsze techniki uczenia chodzenia na luźnej smyczy - zatrzymywanie, sadzanie psa, łapanie z nim kontaktu wzrokowego, próby wyciszenia, metoda wspinaczki po linie, codzienna zmiana trasy spacerów itp itd. Dziś widzę, że powoli metody te zaczynają przynosić efekty. Lexi dalej ciągnie, ale nie szarpie już jak wystrzelona z procy, skończyło się też ujadanie (dzięki Bogu!) i co najważniejsze jestem w stanie ją posadzić i złapać z nią kontakt. Nie zmienia to jednak faktu, że przed nami jeszcze wiele wiele kilometrów, zanim uda nam się przejść cały spacer na luźnej smyczy.


Chyba ostatnim z głównych problemów Lexi jest problem z skupieniem.  Lexi jest psem, który szybko i chętnie się uczy pod warunkiem, że jest w środowisku pozbawionym bodźców. A kiedy tych bodźców jest za dużo jest niezwykle ciężko skupić jej uwagę na sobie, bo a to jakiś pies przechodzi obok i na pewno chce się pobawić, a to człowiek na rolkach zachęca do gonitwy, a to skądś zaleciał jakiś ciekawy zapach, a jeszcze ten pan co przechodził uśmiechnął się tak, jakby chciał ją pogłaskać. Krótko mówiąc wszystko jest ciekawsze ode mnie. Aby zwalczyć ten problem zawsze staram się, aby Lexi przychodziła na trening po dłuższym spacerze, wybiegana i nie szukająca kolejnych wrażeń. Używam różnych atrakcyjnych dla niej przysmaków z nadzieją, że zmotywują ją do lepszej pracy. Liczę, że któregoś dnia cały trening spędzi wpatrzona tylko we mnie.


Tak na prawdę wszystkie problemy Lexi mają jedno podłoże - problem z zapanowaniem nad emocjami. Czasem mam wrażenie, że siedzi w niej jakiś wewnętrzny głos, który zazwyczaj jest cichy i spokojny, ale w niektórych sytuacjach zaczyna wrzeszczeć i się wydzierać, tym samym zagłuszając to co dzieje się na około niej. Moim zadaniem jest przedrzeć się przez ten głos i sprawić, aby Lexi podążała za mną a nie za nim.


6 komentarzy:

  1. Super post! My też mamy swoje problemy- no tak już bywa, nikt nie jest idealny... Zapraszamy do nas! :) http://timberagilitowiec.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Problemów z przywołaniem raczej nie mamy.. Ale te dwa ostatnie- wiem o czym mowa, próbujemy je zwalczać :) ach te uroki terrierów :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo często jak opowiadam o naszych problemach to słyszę: chciałaś terriera to masz :P

      Usuń
    2. Ja też słyszę takie komentarze... Widziałaś jakie są terriery... jakby tylko one sprawiały ludziom problemy swoim zachowaniem... :)

      Usuń